Minęło już trochę czasu od dołączenia do watahy. Do tej pory, z innymi
członkami watahy zamieniłem jedynie kilka słów. A większość z nich
brzmiało "cześć", "co na obiad", "gdzie idziesz" i tym podobne. Dużo się
nie zmieniło, ale przestałem odczuwać to, co od dawna mnie już
nawiedzało - samotność. Dziś stało się coś niesamowitego, a mianowicie
siedząc nad rzeką, wpatrywałem się w chmury płynące powoli na niebie.
Rozmarzyłem się. Stan ten nie trwał długo, ponieważ mój pióropusz, nagle
zerwał mi się z głowy i poszybował w stronę lasu. Przez chwilę
patrzyłem na to z szeroko otwartym pyskiem, lecz po chwili począłem go
gonić. Kiedy byłem już w samym środku lasu, udało mi się go pochwycić.
Skoczyłem po niego i zawisłem w powietrzu.
- So fo ma fnaszyc? - mruknąłem. Wisiałem tak kilka minut, jednak
później straciłem siłę w zębach. Puściłem pióropusz, a ten poleciał w
stronę jaskini Alf. Popędziłem za nim ponownie. Pióropusz zwalniał.
Skoczyłem po niego, jednak w tym samym czasie Taylor wyszła z jaskini.
Wpadłem na nią przewalając ją. Pióropusz upadł bezwładnie na ziemię.
Popatrzyłem na twarz wilczycy.
- Yyyy, cześć? - uśmiechnąłem się krzywo.
<Taylor dokończ>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz